.

.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Poniżej opisana polska koncepcja EKO-SURWIWALU i  wyprawy "EKO-ODYSEJA 2001" powstała w latach 1995-1998 w wyniku dyskusji  i współpracy Toruńskiego Ekologa i pedagoga  z Włocławka Waldemara Nowakowskiego. 

Program ten też nawiązywał do koncepcji warsztatów i staży parateatralnych "SPECIAL PROJEKT" i "Góra płomienia" światowej sławy Teatru Laboratorium Jerzego Grotowskiego we Wrocławiu ( realizowanego w latach 1973-1984)  
W 1997 został zarejestrowany tytuł pisma "SURVIVAL-Sztuka przeżycia na przestrzeni wieków"

Wyniku tych 4 letnich dyskusji  powstała koncepcja wykorzystania Dolnej Wisły oraz jej dopływów powyżej Płocka , a w szczególności  całego akwenu Zalewu Włocławskiego.  Włocławka do celów edukacji ekologicznej w terenie. 

Program ten został zaproponowany powstałemu w 1998 r  Włocławskiemu Centrum Edukacji Ekologicznej i na tej podstawie został napisany wiosną  1999 wniosek o dotację na program edukacji ekologicznej i złożony do  Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska  . Program ten został przez Komisję NFOŚ uznany za całkowicie oryginalny i najlepszy ze złożonych i w całości uzyskał dotację na wszystkie wymienione w kalkulacji kwoty w tym na zakup 12 kajaków namiotów , 24 rowerów , śpiworów, karimato,  lin do wspinaczki , lornetek, mikroskopów, aparatu fotograficznego  i kamery  .
 Projekt ten z sukcesem jest do dziś realizowany i stał się wizytówka turystyczną Włocławka pokazywaną np. na targach turystycznych w Berlinie . 


Obecnie jest tworzona z naszej inicjatywy  w Toruniu telewizja internetowa  muzyczno turystyczna "Szanty& Przygoda" , która będzie pokazywać relacje filmowe z  wyprawy turystycznych  i survivalowych.   

Mamy nadzieję że program ten będzie się cieszył w Polsce popularnością podobną jak podobnego typu programu zagraniczne:

Katastrofalne ulewne deszcze  w tym roku w Niemczech , na Bałkanach , na Słowacji i w Polsce (patrz www.eko-test.blogspot.com ) oraz zbrojny konflikt  rosyjsko-ukraiński uzmysławiają społeczeństwu że zmiany w środowisku następują znacznie szybciej  niż świadomość na ich temat oraz, że w XXI wieku nauka sztuki przetrwania w razie kataklizmów pogodowych,  awarii energetycznych lub konfliktów zbrojnych staje się powszechna  koniecznością . Również dopiero obecnie powstały powszechnie dostępne środki techniczne ( tablety ,komórki z aparatami i kamerami video) aby stworzyć internetową telewizje poświęconą sprawom survivalu i wyprawom survivalowym. Również dopiero obecnie tego typu wyprawy  mogą liczyć na sponsoring ich organizacji przez działy marketingu dużych firm.     
Dlatego rozpoczęte w 2000 r przedsięwzięcie "EKO-ODYSEJA 2001" może być obecnie kontynowne jako przedsięwzięcie EKO-ODYSEJA 2014 -2020. 


http://www.zb.eco.pl/zb/162/odyseja.htm

EKO-ODYSEJA - ZB nr 4(162)/2001, czerwiec 2001

EKO-ODYSEJA 2001 - ECO-ODYSEE 2001

Można przeżyć doskonale bardzo wiele miesięcy bez dachu nad głową, można też w ogóle nie mieć samochodu ani łodzi motorowej, a przebyć tysiące kilometrów. Ważne jest by mieć odpowiednią odzież aktywną, dopasowane do siebie, rower, łódź i namiot, niezależne źródło energii odnawialnej oraz możliwość kontaktowania się ze światem i przesyłania informacji i obrazu na odległość.

O wyprawie pod tym hasłem (nawiązującym do znanego filmu science-fiction z l. 70. "Odyseja kosmiczna 2001") myślałem już od dawna. Chodziło mi o pokazanie praktycznej alternatywy zarówno dla możliwości całkowicie ekologicznego transportu (a więc bez spalania paliw kopalnych, a jedynie siłą mięśni i z wykorzystaniem energii odnawialnych), jak i dla alternatywnego sposobu życia (z dala od wielkich aglomeracji, a w kontakcie z przyrodą oraz pracy intelektualnej na odległość za pomocą elektronicznych narzędzi telekomunikacji). Pięć lat temu zacząłem ze znajomym pedagogiem Waldemarem Nowakowskim z Włocławka pracować nad opracowaniem kompleksowego programu promocji turystyki aktywnej i edukacji ekologicznej w terenie: "ECO-SURVIVAL". Wiosną trzy lata temu zacząłem kompletować sprzęt, który pozwalałby mi na przeprowadzenie założeń wyprawy; przebycie ok. 5000 km przez Polskę i Europę niezależnie od pory roku, wodą i lądem wyłącznie z wykorzystaniem siły mięśni, wiatru i ewentualnie dodatkowo energii słonecznej. Do tego celu potrzebowałem nie tylko odpowiedniej łodzi i roweru, oddychającej i termoaktywnej odzieży, śpiwora i namiotu, ale i telefonu komórkowego przystosowanego do przesyłania danych oraz palmtopa i kamery cyfrowej, by móc non stop na trasie kontaktować się ze światem, a zwłaszcza z mediami. Dlatego na początku 1998 r. zacząłem rozmowy z potencjalnymi sponsorami. Myślałem o producentach palmtopów, telefonów komórkowych lub operatorze telefoni komórkowej. Podobnie bowiem jak Alvin Toefler w "Trzeciej Fali" uważam, że nowe technologie telekomunikacyjne odpowiednio zastosowane mogą zmniejszyć potrzeby transportu samochodowego i lotniczego, gdyż dzięki nim pracę intelektualną będzie można wykonywać w dowolnym miejscu globu ziemskiego. Jednak wkrótce doszedłem do wniosku, że nie jest to jeszcze ten etap rozwoju projektu ani moment wystarczającego doceniania roli Public Relations i sponsoringu przez polskie firmy handlowe, operatorów telefonii komputerowej, czy polskich pracowników przedstawicielstw zachodnich producentów sprzętu elektronicznego, wśród których właśnie zdecydowałem się szukać partnera strategicznego. Należało więc przyjąć zupełnie inną strategię. Najpierw trzeba było doprowadzić do realizacji projektu "ECO-SURVIVAL" składając wniosek o sfinansowanie projektu we Włocławskim Centrum Edukacji Ekologicznej przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska. Dopiero gdy program został zrealizowany, można było zacząć szukać dodatkowych sponsorów na jego rozszerzenie.
W marcu 1998 zacząłem też prowadzić dość głośną już akcję prawną odnośnie prawnie chronionych płazów ginących w źle zaprojektowanych studzienkach - pułapkach na toruńskim odcinku A-1 (więcej na ten temat można znaleźć w ZB 119: "Nowy kodeks karny - nowe możliwości w walce z technokratami w obronie naszej Matki Ziemi" lub np. "Super Ekspress Weekend" z 18.5.2001: "Żaby a sprawa polska"). Zgłosiłem mianowicie doniesienie do prokuratury w tej sprawie, gdyż w nowym kodeksie karnym niszczenie chronionych zwierząt jest przestępstwem z art. 181 k.k.
1.7.1998 odcinek ten został oddany do użytku i oświadczono, że będzie to tylko droga lokalna a nie autostrada. Automatycznie zgłosiłem kolejne doniesienie do prokuratury o potwierdzeniu nieprawdy przy odbiorze, że "odcinek został zbudowany zgodnie z przepisami" jakie musi wg prawa budowlanego złożyć kierownik budowy. Prokuratura, jak było do przewidzenia, umorzyła oba dochodzenia, a sąd oddalił nasze zażalenie twierdząc, że nie jesteśmy w tej sprawie "bezpośrednio pokrzywdzonymi, a działamy jedynie na rzecz innych osób więc nie służy nam zażalenie na decyzję prokuratora o umorzeniu sprawy". W takim razie wg sądu żaba musi jako bezpośrednio pokrzywdzona sama przyjść do sądu! Kupiłem więc dmuchany kajak i piankę do nurkowania i zacząłem robić od marca 1999 happening z kajakiem i w stroju nurka (po francusku "nure" - znaczy żaba) twierdząc, że "Nurek w amfibii może reprezentować zarówno żaby jak i płazy" (po łacinie amphibiae), oraz że jeżeli w tej sprawie zostania wyczerpana sądowa droga krajowa zgłoszę ją do Trybunału w Strasburgu oraz sam tam popłynę kajakiem, a także do Brukseli ze skargą na nie przestrzeganie w Polsce obowiązującego prawa ochrony środowiska. Od lutego 2000 zacząłem również w stroju nurka i z wiosłem występować w akcjach przeciw budowie tamy w Nieszawie. Dość znacząca była też w rozmowa w tej sprawie z redaktorem naczelnym "Wędkarskiego Świata" Jackiem Kolendowiczem, który wskazał mi 3 firmy, które mogłyby zasponsorować sprzęt do mojej wyprawy. W ten sposób w październiku otrzymałem na rewelacyjnie korzystnych warunkach łódź canoe "ORINOKO 470" od firmy PPH Mindak w Zamartem k. Chojnic oraz od Firmy Graf w Wałczu ocieplany kombinezon, kapelusz oraz specjalnie uszyty fartuch na moją łódź, zaś od firmy HUNTER z Bielska-Białej dostałem na wyprawę nóż składany oraz duży nóż survivalowy. Dodatkowo udało mi się po bardzo korzystnej rabatowej cenie zakupić w krakowskiej firmie MARABUT namiot, który mogłem rozbijać w bardzo łatwy sposób na łodzi, co umożliwia płynięcie aż zrobi się ciemno, bo nie potrzeba szukać odpowiedniego miejsca tylko wyciągnąć kajak na brzeg i podnieść umocowany na nim namiot. Pan Sławomir Mindak pomógł mi też przymocować do konstrukcji łodzi koła rowerowe, dzięki którym można ciągnąć odwróconą łódź rowerem jak przyczepkę. W ten sposób samodzielnie przewiozłem łódź ponad 30 km z Chojnic do zalewu koronowskiego, by dalej spłynąć razem ze znajomym Andrzejem Piechockim Brdą do Bydgoszczy. Również razem z Andrzejem pod koniec lutego spłynęliśmy z Bydgoszczy do Solca Kujawskiego a następnie przewieźliśmy łódź pociągiem do Torunia. Parę dni później już sam przewiozłem łódź pociągiem do Bielska-Białej. Zaproponowałem bowiem Jackowi Bożkowi z Klubu Gaja spłynięcie łodzią Wisłą z hasłem "Tama Nieszawa śmierdząca sprawa". Jacek zgodził się i zaproponował, by taką akcję zacząć 14.3 w Międzynarodowy Dzień Protestu Przeciw Budowie Wielkich Zapór w Świnnej Porębie na rzece Skawie, gdzie od 16 lat stoi rozpoczęta budowa zapory i nie ma pieniędzy na jej dokończenie. W 2 dni spłynąłem Skawą do Wadowic i przewiozłem łódź rowerem do gospodarstwa ekologiczno-turystycznego Jordana Plackowskiego, z którym znamy się od 15 lat. Stamtąd - korzystając z ostatniego "powrotu zimy", wybrałem się z namiotem, śpiworem, nartami i sankami do ciągnięcia bagażu na tygodniową wędrówkę w Beskid (Żywiec - Szczyrk - Wisła - Bielsko-Biała). Chciałem sprawdzić mój namiot i śpiwór oraz pomysł ciągnięcia bagażu na sankach (będę chciał to powtórzyć z łodzią zimą). Chodziło mi też o wyeksponowanie dwu miejscowości - symboli: Wisły, miejscowości Adama Małysza (który poprzez swój spektakularny sukces zrobił więcej dla promocji Polski niż wiele podejmowanych kosztownych działań promocyjnych) oraz Wadowic, w których urodził się Karol Wojtyła (który był zapalonym kajakarzem i narciarzem, a jakoś nikt w Polsce nie wykorzystał tego faktu do promocji turystyki aktywnej). Dlatego też bardzo się ucieszyłem gdy wyruszając w piątek 18.5 z Inwałdu by spłynąć Wisłą do Warszawy dowiedziałem się, że właśnie są 80. urodziny polskiego Papieża. Wreszcie miałem też trochę czasu by wykonać jeszcze parę rzeczy na łodzi. Dlatego płynąc do Krakowa nie spieszyłem się i zatrzymywałem się na 2 dni w miejscach, w których wypadł mi nocleg a w Krakowie obozowałem aż do 29.5. Poznałem uczestników spływu "Tratwą w XXI wiek" płynących od 27.5 z Krakowa do 24.06 do Gdańska. Ustaliliśmy, że do Warszawy możemy płynąć razem. Ponieważ planowali prawie 3 dniowy postój w Sandomierzu postanowiłem, że zostanę jeszcze w Krakowie i tam właśnie ich dogonię. Do Warszawy dopłyniemy 10.6. Ja zaś zostawię łódź w Warszawie i wrócę pociągiem do Krakowa, gdyż chcę wziąć udział w Międzynarodowym spływie kajakowym "Dunajec" 13-17.6. Potem spłynę z Warszawy do Torunia, gdzie przygotuję się do wypłynięcia na kilka miesięcy i przebycia kilku tysięcy kilometrów. Z Torunia popłynę Wisłą do Bydgoszczy, potem Kanałem Noteckim, Notecią, Wartą, Odrą i kanałami przez Berlin do Renu i pod prąd do Strasburga. Potem ponownie Renem na północ do Brukseli potem do Kopenhagi i powrót wzdłuż wybrzeża Bałtyku, aż do Gdańska i Kanałem Elbląskim do Ostródy i Drwęcą prosto do Torunia.
rysunek
Oczywiście na trasie będę chciał się spotykać z dziennikarzami i mówić o celach przedsięwzięcia. Będzie o tym informować również napis po polsku i angielsku na prostokątnym żaglu (stawianym tylko przy sprzyjającym kierunku wiatru oraz w miejscowościach, przez które będę przepływać):
Toruń-Kraków-Warszawa-Strasburg-Bruksela A test o Polish & EC environmental law

EKO - ODYSEJA 2001

TECHNOKRACJA I AUTOSTRADY
GROŹNE DLA ŚRODOWISKA I LUDZI:
DZISIAJ ŻABY - JUTRO TY

Towarzystwo Ekologicznego Transportu Federacja Zielonych - Grupa Krakowska
O mojej wyprawie będę na bieżąco informował ZB, gdzie będzie też oficjalna strona internetowa o wyprawie (www.zb.eco.pl)
Jerzy Czerny, jerzy.cze@wp.pl
Kraków 29.5.2001

APEL DO POLSKICH ORGANIZACJI PROEKOLOGICZNYCH

Zorganizowana przeze mnie wyprawa pod hasłem EKO-ODYSEJA 2001 oraz od 3 lat prowadzona akcja prawna ws. toruńskiego odcinka A-1 może być doskonałą sposobnością do zwrócenia uwagi zarówno polskich urzędników, polityków, przedsiębiorców jak i opinii publicznej na fakt, że wprowadzane nowe przepisy dostosowujące polskie prawo do wymogów prawa Unii Europejskiej mogą być egzekwowane skutecznie.

Wyprawa ta również może być zauważona przez media zachodnie oraz może uzmysłowić zachodniej opinii jak daleko odbiega praktyczne egzekwowanie prawa w Polsce od zachodnich standardów. Aby tę możliwość w pełni wykorzystać, zwracam się do wszystkich polskich organizacji proekologicznych o włączenie się w podjętą przeze mnie inicjatywę poprzez:
  1. Wspólne opracowanie Listu otwartego "KARTA 2001" polskich organizacji proekologicznych z apelem wobec polskich władz oraz Parlamentu Europejskiego i zachodnich organizacji proekologicznych o stworzenie warunków prawnych i gospodarczych by unikalne w skali europejskiej zasoby przyrody i krajobrazu oraz tradycyjnego, rodzinnego rolnictwa nie zostały w ciągu najbliższych dziesięcioleci zniszczone, lecz by stanowiły wspólnie docenianą i wykorzystywaną dla ekorozwoju wartość oraz by prawo zaczęło w Polsce obowiązywać wszystkich tak samo, niezależnie od stanu majątkowego i przynależności partyjnej a wprowadzane przepisy faktycznie zobowiązywały administrację do ich przestrzegania.
  2. Pomoc w nawiązywaniu kontaktów z mediami i organizacjami ekologicznymi na trasie wyprawy.
  3. Wszelką, nawet drobną, pomoc finansową - na konto: Stowarzyszenie Federacja Zielonych Grupa Krakowska Bank Śląski SA w Katowicach o. w Krakowie nr 10501445-2221513795 z dopiskiem "eko-odyseja".
  4. Pomoc w znalezieniu sponsorów (wbrew założeniom wyprawy nie udało mi się do tej pory znaleźć sponsora np. na aparat cyfrowy i palmtop lub laptopa pozwalającego na pisanie i wysyłanie na żywo relacji z trasy wyprawy czy tez techniczną (np. tłumaczenia na język angielski dokumentów).
Bardzo serdecznie chciałbym też podziękować wszystkim osobom, bez których pomocy wyprawa ta nie mogła by być zrealizowana:
  1. Panu Sławomirowi Mindakowi z Zamartego k. Chojnic za wykonanie i zasponsorowanie wspaniałej łodzi canoe - ORINOKO 470.
  2. Panu Andrzejowi Wiśniewskiemu - "królowi żab" za jego wieloletnia działalność dla ratowania płazów ginących na polskich drogach oraz pomoc w wykonaniu żagla, napisów i zabezpieczeń łodzi przed zatonięciem.
  3. Firmie GRAF z Wałcza za zasponsorowanie kombinezonu z tkaniny "oddychającej" oraz uszycie fartucha na łódź.
  4. Zarządowi i pracownikom Toruńskiego POLSPORTU za dostarczenie wioseł, foteli, plastikowych sanek do wyprawy zimowej oraz uszycie szeregu elementów wyposażenia.
  5. Firmie PASAMON za dostarczenie 50 m pasów, z których wyłącznie zostało wykonane olinowanie żagla, cumy oraz cały szereg elementów wyposażenia.
  6. Firmie HUNTER z Bielska-Białej za zasponsorowanie dużego noża survivalowego oraz praktycznego noża składanego o długim ostrzu.
  7. Firmie Marabut z Krakowa za dostarczenie namiotu oraz elementów dodatkowych do namiotu.
  8. Federacji Zielonych - Grupie Krakowskiej i Klubowi Gaja za wsparcie finansowe. oraz wszystkim innym osobom bez których pomocy i rad wyprawa nie mogła by się odbyć.
Jerzy Czerny



EKO-ODYSEJA - ZB nr 4(162)/2001, czerwiec 2001
http://www.zb.eco.pl/zb/162/transpor.htm

TORUŃSKA A-1 -
AROGANCJA URZĘDNICZA GROŹNA DLA LUDZI I ŚRODOWISKA

W nowym kodeksie karnym z 1997 r. pojawiły się przepisy kary za przestępstwa przeciwko środowisku (Rozdział XXII art. 181-188 k.k.). I tak za powodowanie zniszczeń w świecie roślinnym lub zwierzęcym w znacznych rozmiarach grozi kara do 5 lat pozbawienia wolności, a za niszczenie chronionych roślin lub zwierząt niezależnie od miejsca ich występowania grozi kara do 2 lat pozbawienia wolności. A przecież według rozporządzenia o ochronie gatunkowej Ministra Ochrony Środowiska z 1995 r. wszystkie płazy są pod ochroną w okresie lęgowym (od 1.3 do 31.5 kiedy migrują do zbiorników wodnych by złożyć skrzek). Tymczasem na polskich drogach w wielu miejscach występuje problem masowego rozjeżdżania płazów, którym droga przecina odwieczne trasy ich wędrówek, a coraz intensywniejszy ruch samochodowy praktycznie nie pozostawia szans na bezpieczne przejście w tę i z powrotem.

Negocjacje nt rozszerzenia Unii Europejskiej wkraczają w ostatnią fazę, a polscy negocjatorzy chwalą się postępami we wprowadzaniu przepisów zgodnych z wymogami prawa Unii Europejskiej. Niestety, jeżeli chodzi o ochronę środowiska, tylko na papierze. Udowadnia to bezspornie moja 3 letnia akcja prawna ws. studzienek-pułapek dla płazów na toruńskim odcinku budowanej autostrady A-1. Po dokonanej przez siebie wizji lokalnej w marcu 1998 na budowie toruńskiego odcinka A-1 stwierdziłem, że instalacja odprowadzania wód deszczowych na 11 km odcinku (studzienki z dużymi kratkami ściekowymi co ok. 150 m oraz prostokątne piaskowniki o pionowych ściankach i głębokie na ok. 1 m co kilkaset metrów) została źle zaprojektowana i tworzy sieć śmiertelnych pułapek dla płazów, które wskakują do wody w studzienkach i piaskownikach, zwłaszcza w okresach suszy, ale już nie mogą wyjść.
Zgłosiłem więc w imieniu Towarzystwa Ekologicznego Transportu stwierdzony przeze mnie fakt do prokuratury - zadając tym samym w zasadzie retoryczne pytanie: czy Polska chce być uznawana za praworządne państwo, w którym wprowadzane prawo jest egzekwowane, czy też przyjmuje jedynie na papierze przepisy Unii Europejskiej zakładając, że każdy przepis "można obejść" i wprowadzane nowe przepisy praktycznie nie nakładają żadnych dodatkowych zobowiązań na administrację. Moje zgłoszenie miało również na celu uświadomienie inwestorowi, że istniejący stan obiektu zaliczanego do inwestycji szczególnie szkodliwych dla środowiska nie może być zaakceptowany. Przecież wskazane błędy konstrukcyjne można było usunąć dość szybko i tanio zakładając dodatkowo siatkę o drobnych oczkach na kratki ściekowe, oraz np. zasypując warstwą kamieni pod kątem ok. 30 stopni jeden koniec piaskownika, tak by płazy, które tam wskoczą, mogły same wychodzić. Ale, aby cokolwiek zmienić, trzeba najpierw przyznać, że zaprojektowano i wykonano niewłaściwie. Ale działania toruńskiego oddziału Agencji Budowy i Eksploatacji Autostrad poszły jednak w zupełnie innym kierunku, poprzez zaprzeczanie temu, że popełniono jakiekolwiek nieprawidłowości: "wszystko jest przecież w porządku. To dopiero pierwsza nitka, nie ma więc żadnych podstaw o mówieniu o jakichkolwiek nieprawidłowościach".
1 lipca odcinek został oddany do użytku ...poprzez oświadczenie, że będzie to tylko na razie lokalna droga nie zaliczana do inwestycji ani szczególnie szkodliwych, ani nawet mogących szkodliwie oddziaływać na środowisko i zdrowie ludzi. Po tym oświadczeniu toruński Inspektorat Sanitarny i Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska ...w ogóle nie wzięły udziału w odbiorze technicznym drogi - "bo skoro to tylko droga lokalna nie zaliczana do inwestycji mogących szkodliwie oddziaływać na środowisko, to sprawa ich już nie dotyczy". Problem jednak w tym, że od początku jest to nieprawdziwe i nieważne oświadczenie, gdyż jest ono ewidentnie niezgodne z art. 7 ustawy o ochronie i kształtowaniu środowiska z 1980 r. który mówi, że "uznaje się za nieważne decyzje administracyjne niezgodne z prawem ochrony środowiska, a zwłaszcza z planem zagospodarowania przestrzennego". Przecież oświadczenie inwestora nie może zmienić planu zagospodarowania przestrzennego, pozwolenia budowlanego ani decyzji lokalizacyjnej autostrady! Poza tym prawo budowlane w art. 56 pkt. 3 wyklucza możliwość zwolnienia inwestora, przy odbiorze częściowym, z urządzeń ochrony środowiska takich jak dla projektu ostatecznego, zaś ustawa o Inspekcji Ochrony Środowiska zobowiązuje Inspektorat nie tylko do udziału w odbiorach inwestycji mogących szkodliwie oddziaływać na środowisko, ale również w odbiorze urządzeń mających chronić środowisko, a takie urządzenia musiał zakładać projekt autostrady, który uzyskał np. pozwolenie wodnoprawne na odprowadzanie wód opadowych z autostrady do środowiska. Zgłosiłem więc do prokuratury popełnienie kolejnego przestępstwa służbowego - potwierdzenia nieprawdy w dokumentach. Oba dochodzenia, jak nietrudno było przewidzieć, zostały umorzone. Ws. o potwierdzenie nieprawdy uznano, że "inwestor miał prawo złożyć takie oświadczenie, a urzędy wstrzymać się od zajmowania stanowiska". Ws. "o żaby" prokurator natomiast uznał, że "wprawdzie stwierdzono, że giną chronione płazy, ale projektant nie chciał przecież celowo źle zaprojektować studzienek, a w związku z tym nie ponosi winy umyślnej ani nieumyślnej". Oczywiście, że złożyłem zażalenie na tę decyzję jako stanowiącą obrazę prawa materialnego, gdyż kodeks karny w art. 2 k.k. przewiduje nieumyślną odpowiedzialność skutkową kogoś, kto miał szczególny obowiązek zapobiegania skutkowi, a taki właśnie spoczywa na projektancie. Prokuratura okręgowa podtrzymała decyzję i sprawa trafiła do Sądu Rejonowego (znanego z publikacji "Rzeczpospolitej", która pokazała, jak to dla sędziego po korzystnym wyroku czeka pod sądem nowy mercedes, oraz jak to toruńska palestra bawi się razem z oskarżonymi w "Klubie Strzeleckim", na który jeden z sędziów zasądzał nawiązki). Sąd Rejonowy uchylił się od zajmowania stanowiska uznając, że Towarzystwo Ekologicznego Transportu, mające w Statucie zajmowanie się sprawami dotyczącymi ochrony środowiska i transportu, nie jest stroną w tej sprawie i w związku z tym nie służy mu odwołanie od decyzji o umorzeniu postępowania. Dlaczego nie jest stroną (mimo że przez rok było nią)? Bo wg sądu "nie jest bezpośrednio pokrzywdzone w tej sprawie, a działa jedynie na rzecz innych osób" (naciągana interpretacja art. 49 k.p.k.)! Tak więc wg toruńskiego sądu ...bezpośrednio pokrzywdzone żaby same powinny przyjść do sądu! Jednocześnie skoro nasze Towarzystwo nie jest stroną, to nie może się ani odwołać od tej decyzji, ani składać apelacji i kasacji, bo to też służy tylko stronie w sprawie! Tak więc należy decyzję w tej sprawie uważać za ostateczną na drodze krajowej i zgłosiłem ją do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, jako naruszającą art. 6 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka mówiący, że "każdemu służy skuteczne odwołanie się w swojej sprawie do kompetentnego sądu".
Równolegle 2.10.1998 złożyłem do Wojewody Toruńskiego oraz Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Toruniu wniosek o uchylenie pozytywnej opinii i zgody na odbiór odcinka oraz o wstrzymanie dalszych prac na toruńskim odcinku A-1, aż do przedłożenia powykonawczej oceny oddziaływania na środowisko. Odpowiedziano mi, że wszelkie prace na odcinku już zakończono, a WIOŚ nie wydawał pozytywnej oceny "tylko wstrzymał się od zajmowania stanowiska, gdyż oddany odcinek pełni tylko funkcje drogi nie zaliczanej do mogących szkodliwie oddziaływać na środowisko". Jednocześnie pismem z 23.11.1998 WIOŚ zwrócił się do Wydziału Ochrony Środowiska UW o zobowiązanie inwestora, Dyrekcji Okręgowej Dróg Publicznych w Bydgoszczy, do wykonania powykonawczej oceny oddziaływania na środowisku. I takie zobowiązanie wystosowano do inwestora ... z datą 18.12.1998 i prawem do odwołania się od tej decyzji w terminie 14 dni do ministra ochrony środowiska.
1.1.1999 województwo toruńskie przestało istnieć. Wszelkie sprawy i dokumenty przejął Kujawsko-Pomorski Urząd Wojewódzki w Bydgoszczy. I znowu ta sama asekuracja i działania pozorowane: no bo przecież oni zobowiązali inwestora! A on przecież miał prawo się odwołać do Ministra Ochrony Środowiska, a potem mógł się również odwołać do NSA... Takie tłumaczenie trwało aż do stycznia 2000, kiedy to powołując się na ustawę o dostępie do informacji o środowisku z 9.11.2000 zwróciłem się do Wojewody Kujawsko-Pomorskiego o udostępnienie kopii dokumentów w tej sprawie. Jak było to do przewidzenia: nie wpłynęło żadne odwołanie się do Ministra Środowiska. Na tej podstawie złożyłem pod koniec lutego do Wojewody, Głównego Inspektora Ochrony Środowiska, Głównego Inspektora Nadzoru Budowlanego, Ministra Transportu oraz ABiEA w Warszawie wniosek o wszczęcie postępowania wyjaśniającego, jaki z punktu widzenia prawnego charakter ma oddany w lipcu 1998 toruński odcinek przyszłej autostrady A-1, gdyż w wg pozwoleń na budowę jest to Transeuropejska Autostrada Północ Południe A-1, wg. oznaczeń drogowych (jakie zostały ustawione we wrześniu 1998) jest to droga ekspresowa (biały samochód osobowy na niebieskim tle), wg dziennika ustaw z grudnia 1998 jest to droga krajowa 10/A-1, a wg oświadczenia przy odbiorze i wg WIOŚ w Toruniu to droga lokalna - "wschodnie obejście Torunia". Przecież to są nawzajem wykluczające się funkcje i ta sama droga nie może ich pełnić wszystkich razem jednocześnie! Jak to się ma do polskich przepisów i przepisów Unii Europejskiej, do których rzekomo w nowym kodeksie drogowym ze stycznia 2000 całkowicie dostosowaliśmy polskie przepisy?! A w tym wypadku nie można już mówić, że "ekolodzy mówią tylko o żabkach i jeżach, a dlaczego nie mówią o bezpieczeństwie ludzi"(wypowiedź dyrektora ABiEA w Toruniu w wywiadzie prasowym zatytułowanym "Ekologia bez terroryzmu") tu chodzi właśnie przecież o bezpieczeństwo i życie ludzkie! I nie są to słowa bezpodstawne: 28.10.1998 na oddanym do użytku toruńskim odcinku A-1 zdarzył się tragiczny wypadek mający charakter nzś - nadzwyczajnego zagrożenia środowiska. Ze skarpy przy moście przez Wisłę wyskoczył nagle prosto pod koła samochodu osobowego pies lub lis. Kierowca odruchowo gwałtownie zahamował, samochód stracił przyczepność kół i doszło do zderzenia czołowego z autocysterną z gazem, która się przewróciła zgniatając samochód osobowy. Nieudolna akcja ratunkowa trwała ponad 6 godzin, nie dysponowano odpowiednim dźwigiem ani nawet nie opracowano wcześniej procedury udostępniania służbom ratowniczym kluczy od wjazdów technicznych na autostradę. Za przyczynę wypadku uznano nadmierną prędkość pojazdów i znaczny stopień dewastacji siatki autostradowej już po 3 miesiącach od oddania do użytku. I co teraz mówi dyrektor ABiEA Bernard Kwiatkowski ("Czy dorośliśmy do autostrad" i "Kozy na autostradzie" w "Nowościach"):"Szkoda, że dopiero tragiczny wypadek uzmysłowił nam naszą niedoskonałość [...] Co prawda pasażerowie auta osobowego zginęli na miejscu, ale co by było gdyby byli ranni. Przecież przez tyle godzin wykrwawili by się na śmierć." Czyż nie jest to szokująca wypowiedź, kogoś kto był dwie kadencje wojewodą toruńskim, kto wydawał decyzje lokalizacyjne tego odcinka i przeforsowywał całkowite sfinansowanie go z budżetu wbrew ustawie o płatnych autostradach (pozwalającej jedynie na finansowanie wykupu gruntu projektów i badań) i wreszcie kogoś, kto bezpośrednio odpowiada za całkowite nieuwzględnienie oceny oddziaływania planowanej autostrady na środowisko oraz przede wszystkim za oznaczenie drogi jako drogi ekspresowej, a także za nie utrzymywanie odcinka we właściwym stanie poprzez twierdzenia, że ABiEA nie przejęła jeszcze odcinka. To właśnie dyrektor ABiEA w artykule z "Nowości" "Dowód z korków" postulował: "Dlaczego nie ma tam dużych ramowych znaków "zjazd na autostradę". Nie bójmy się tak nazywać tego odcinka. To będzie przyszła Transeuropejska Autostrada Północ Południe!" Na co Dyrektor Dziuba z DODP w Bydgoszczy odpowiada: "Dobrze, damy kierowcom więcej informacji, choć nie zawsze będzie to zgodne z przepisami". To właśnie w odpowiedzi na ten artykuł (tłumaczący niewystarczającym oznaczeniem fakt, że mimo oddania mostu autostradowego nie zmalały korki na toruńskim moście, mimo że przez tyle lat zapewnia, że wybudowanie autostrady rozwiąże wszystkie problemy komunikacyjne Torunia oraz przyczyni się do jego rozwoju gospodarczego) napisałem opublikowany w "Nowościach" 20.7.1998 i w ZB 119 "Dowód nie tylko z korków". Mówiłem w nim m.in., że na oddanym do użytku odcinku "w źle zaprojektowanych studzienkach autostradowych giną: wiosną - chronione płazy, latem - zające, nocą - siatka i żeliwne pokrywy od studzienek" oraz, że "zgodnie z Prawem budowlanym i kodeksem cywilnym - utrzymanie wymaganego przepisami o bezpieczeństwie ruchu drogowego stanu oddanej do użytku drogi jest obowiązkiem osób odpowiedzialnych za budowę i eksploatację autostrady. Według tej samej zasady, odpowiedzialność ponosi właściciel posesji, przy której z powodu oblodzenia chodnika przechodzień złamał nogę. Natomiast jeżeli uznamy, że utrzymanie zakładanego stanu jest zbyt kosztowne lub w ogóle "w polskich realiach" niemożliwe, to czyż nie oznacza to, że wybudowanie 22 km ogrodzenia było po prostu niepotrzebnym wyrzuceniem w błoto pieniędzy podatników?" Oraz:"Czyż nie potwierdza się więc to, co już od dawna mówią ekolodzy, że - budowa toruńskiego odcinka przyszłej autostrady A-1 pełna jest nonsensów prawnych, ekonomicznych i ekologicznych?
Tak więc całkiem nieprzesadzone jest stwierdzenie, że w mojej ocenie Dyrektor Toruńskiego Oddziału ABiEA ma na swoim sumieniu oraz na białych mankietach i na swoich rękach nie tylko żabią krew! Przecież droga ekspresowa, może być tylko wyjątkowo utworzona na drodze jedno pasmowej, zaś przepisy mówią, że na terenie zabudowanym nie może być dopuszczona większa prędkość niż 90 km/godz., zaś znak "droga ekspresowa" dopuszcza prędkość 110 km/godz! Podobnie na terenach leśnych, gdzie nie powinna być dopuszczona wyższa prędkość niż 80 km/godz oraz powinny się pojawić znaki: "uwaga leśne zwierzęta" oraz "uwaga zwierzęta zagrodowe" (znak z krową). No tak, ale ustawienie znaku "droga ekspresowa" dodaje "prestiżu", a postawić znak z krową na autostradzie? Moja akcja wykazała dobitnie, że to nie tyle same autostrady jako takie są groźne dla środowiska oraz bezpieczeństwa i zdrowia ludzi, ale przede wszystkim niekompetencja, arogancja i bezkarność urzędników, decydentów i polityków w Polsce, oraz że ktoś kto nie liczy się z przepisami i ginącymi żabami, również nie liczy się z ludźmi, ich bezpieczeństwem i życiem. Dlatego właśnie twierdzę, że walcząc o żaby na toruńskim odcinku A-1 walczę w istocie o prawa ludzi. Żaba jest tu tylko pewnym skrótem i czytelnym symbolem. Dlatego zamierzam nagłośnić sprawę "toruńskich żab" nie tylko w Polsce, ale składając skargę do Komisji Ochrony Środowiska i Komisji Rozszerzenia Unii Europejskiej w Brukseli w dość symboliczny sposób. Zamierzam dotrzeć tam kajakiem i rowerem. Nazwałem tę wyprawę "EKO-ODYSEJA 2001", bo czyż dochodzenie w Polsce sprawiedliwości nie jest równie trudne i długotrwałe jak podróż z Troi do Itaki legendarnego Odyseusza?
Jerzy Czerny, jerzy.cze@wp.pl



zob. też: Jerzy Czerny, Nowy kodeks karny17(119)/98 s.4


http://www.zb.eco.pl/zb/119/transpor.htm

Zielone Brygady nr 17 (119), 1-15 września 1998


NOWY KODEKS KARNY -
NOWE MOŻLIWOŚCI W WALCE Z TECHNOKRATAMI
W OBRONIE NASZEJ MATKI ZIEMI
(VADEMECUM)

Główną bronią urzędników i technokratów są luki w przepisach, kruczki prawne oraz powszechna w społeczeństwie polskim nieznajomość przepisów obowiązującego prawa oraz możliwości dochodzenia zasadnych roszczeń na drodze administracyjnej i sądowej. Obecnie obowiązujący - od 1.9.98 - kodeks karny daje również obrońcom środowiska naturalnego mocną broń do walki z matactwami urzędników i technokratów w postaci rozdziału XXII: Przestępstwa przeciwko środowisku art. 181-188 kk.
Przepisy te musiały znaleźć się w nowym kodeksie karnym, gdyż polscy politycy i urzędnicy bardzo się niecierpliwią, by móc już się zająć dzieleniem środków finansowych, jakie Polska otrzymałaby, przystępując do Unii Europejskiej, na programy dostosowawcze. Koszty związane z przystąpieniem do UE i tak zapłaci społeczeństwo, w szczególności polska wieś, rolnictwo, górnictwo i hutnictwo itd. Zadeklarowano więc, że do 2010 r. dostosujemy wszystkie wymogi ochrony środowiska do obowiązujących w UE. Cały problem w tym, że politycy i urzędnicy przyzwyczajeni do fikcyjnych i praktycznie nieegzekwowanych, martwych przepisów nie zdają sobie jeszcze sprawy z pełnych prawnych konsekwencji tych decyzji. Dla przykładu - zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa praktycznie wszystkie płazy, a więc traszki, żaby i ropuchy objęte są ochroną gatunkową (a dwa gatunki żab nieobjęte ochroną gatunkową i tak podlegają ochronie w okresie lęgowym, kiedy to płazy intensywnie migrują, wchodząc np. na drogi i nowo budowane autostrady, gdyż szukają wilgotnych miejsc, by złożyć w wodzie skrzek). Otóż obecnie obowiązujący art. 188 kk stwierdza:
§ 1 Kto powoduje zniszczenie w świecie roślinnym lub zwierzęcym w znacznych rozmiarach, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.
§ 2 Kto wbrew przepisom obowiązującym na terenie objętym ochroną, niszczy albo uszkadza rośliny lub zwierzęta, powodując istotną szkodę, podlega grzywnie lub karze ograniczenia wolności do lat 2 .
§ 3 Karze określonej w § 2 podlega także ten, kto niezależnie od miejsca czynu niszczy albo uszkadza rośliny lub zwierzęta pozostające pod ochroną gatunkową, powodując istotną szkodę.
Na podstawie tego artykułu od kwietnia br. podjęliśmy w Toruniu akcję prawną przeciwko Toruńskiemu Oddziałowi Agencji Budowy i Eksploatacji Autostrad (autostrada A-1). Mianowicie na budowanych w Polsce autostradach rozmieszczono pomiędzy obu pasmami autostrady co 100-150 m studzienki mające służyć odprowadzaniu dużych ilości wody, jaka może się zbierać na 2 pasmach podczas ulewnych deszczy. Problem w tym, że średniej wielkości żaba, szukająca w okresie lęgowym wody do złożenia skrzeku (jeżeli nie zginie pod kołami samochodów, bo siatka autostradowa jest w stanie zatrzymać jedynie zwierzęta większe od jeża) bez problemu może wskoczyć do studzienki, ale nie będzie mogła już z niej wyjść (podobnie jak i młode żaby, które teoretycznie mogłyby się rozwinąć z kijanek wyklutych ze skrzeku). Podobnie ma się sprawa z "piaskownikami" rozmieszczonymi po obu stronach autostrady i mającymi zapobiegać osadzaniu się piasku w rowach i kręgach betonowych odprowadzających wodę z autostrady. Będą tam wskakiwać zarówno żaby "lądowe" - czyli "brunatne", wchodzące do wody tylko w okresie lęgowym i ulegające "potopieniu", gdy nie będą mogły już wyjść z piaskownika o betonowych krawędziach wystających 30-50 cm ponad poziom gromadzącej się w nim wody, jak również "zielone" - czyli "wodne", mogące do nich wskakiwać w okresie suszy, gdy powysychają sąsiadujące z piaskownikami rowy i też będą skazane na śmierć, gdy woda wyschnie nawet w piaskowniku. Tak więc stosowane na polskich autostradach rozwiązania techniczne to śmiertelna pułapka dla płazów.
Na Zachodzie nie stosuje się w ogóle tego typu rozwiązań tylko specjalny, porowaty asfalt, przez który woda przenika i zostaje odprowadzona podziemnym drenażem - ze względu jednak na wysoką cenę asfaltu porowatego polscy inwestorzy postanowili zastosować oryginalne, rodzime rozwiązanie problemu. Polecam więc nauczyć się z atlasów rozpoznawać poszczególne gatunki żab i ropuch oraz prowadzić stałą obserwację piaskowników i studzienek na budowanych autostradach szczególnie na przełomie marca i kwietnia, liczyć, fotografować i składać do prokuratur rejonowych doniesienia o działaniach i zaniechaniach ciążących na inwestorze obowiązków mających znamiona art. 181 (na terenie chronionym również art. 187 i 188). Ani zgłoszenie, ani dochodzenie nie wiąże się dla osoby lub stowarzyszenia składającego zawiadomienie z żadnymi kosztami, zarzuty muszą jednak być prawdziwe, a my musimy zgromadzić wiarygodne dowody i składać zarzuty tylko wobec tych faktów, które jesteśmy w stanie wykazać, w przeciwnym razie nasze zgłoszenie zostałoby odrzucone przez prokuraturę, a w przypadku prowadzenia przez nas dodatkowo jeszcze prasowej kampanii informacyjnej na ten temat moglibyśmy się narazić na zgłoszenie przez inwestora do prokuratury zarzutów przeciw nam o:
  • fałszywe oskarżenie o przestępstwo (art. 234 kk);
  • zeznawanie nieprawdy lub zatajanie prawdy przy składaniu zeznania mającego służyć za dowód w postępowaniu sądowym (art. 233 kk);
  • rozpowszechnianie publiczne bez zezwolenia wiadomości z postępowania przygotowawczego, zanim zostały ujawnione w postępowaniu sądowym - art. 241 kk (jeżeli zostaliśmy dopuszczeni w trakcie postępowania do zapoznania się z aktami sprawy);
  • pomówienie osoby lub instytucji o właściwości lub postępowanie, które mogą ją poniżyć w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego dla danego stanowiska, zawodu lub rodzaju działalności (z oskarżenia prywatnego) - art. 212 1 i 2;
  • zniewagę ze względu na formę podniesienia lub rozgłoszenia zarzutu (art. 214 kk).
Jeżeli jednak przedstawimy wiarygodne dowody naruszenia przepisów kk przez inwestora, prokurator w zasadzie nie może odmówić wszczęcia postępowania i powinien nakazać Rejonowej Komendzie Policji prowadzić dochodzenie w tej sprawie, w celu ustalenia winnego niewłaściwej konstrukcji zastosowanych rozwiązań technicznych. Inwestor będzie musiał przedłożyć prowadzącemu dochodzenie kserokopie dokumentacji technicznej oraz oceny oddziaływania inwestycji na środowisko zaopiniowanej pozytywnie przez Wojewódzki Wydział Ochrony Środowiska przed wydaniem pozwolenia na budowę oraz przez Wojewódzkiego Inspektora Ochrony Środowiska przy protokole odbioru technicznego przed dopuszczeniem do użytkowania. W polskich realiach istnieje duże prawdopodobieństwo, że po trwającym 3-6 miesięcy dochodzeniu prowadzący je policjant uzna, iż zgromadzone przez niego dokumenty nie potwierdzają złożonych zarzutów, gdyż… kompetentne urzędy wydały opinię, że z punktu widzenia przepisów ochrony środowiska inwestor spełnił wszystkie wymogi lub że należy umorzyć sprawę ze względu na znikomą szkodliwość społeczną czynu (art. 1 § 2 kk), bądź też - że nie ma dowodów, że doszło do zniszczeń w świecie roślinnym lub zwierzęcym w znacznych rozmiarach w rozumieniu art. 115 § 5 (mieniem znacznej wartości jest mienie, którego wartość w chwili popełnienia czynu zabronionego przekracza 200-krotną wysokość najniższego wynagrodzenia). Po takiej opinii prokurator powinien przysłać pod naszym adresem za potwierdzeniem odbioru zawiadomienie o umorzeniu postępowania wraz z uzasadnieniem i opisem prowadzonego dochodzenia. I oto następuje najistotniejszy dla przebiegu całej sprawy moment, którego nie wolno nam przegapić. Bowiem dopiero w tym momencie jako strona w sprawie możemy się zapoznać w sekretariacie prokuratury rejonowej z pełnymi aktami sprawy i sporządzić dowolnie dokładne notatki, nawet przepisując sobie wszystko słowo w słowo. Zapewniam, że może wam się włos zjeżyć przy czytaniu np. oceny oddziaływania inwestycji na środowisko albo mogą was rozboleć mięśnie brzucha od powstrzymywania śmiechu w miejscu publicznym. Znajdziecie tam bowiem stek bzdur i czysto retorycznych chwytów, w których wynajęty specjalnie w tym celu przez inwestora prof. dr. hab. rzeczoznawca MOŚZNiL stara się udowodnić, że autostrady to najbardziej ekologiczne drogi, jakie kiedykolwiek budowano na lądzie, bo mają siatki zapobiegające wchodzeniu i ginięciu dzikich zwierząt pod kołami, których nie mają przecież inne dotychczas budowane w Polsce drogi, albo że betonowe kręgi na 3 przechodzących pod autostradą rowach melioracyjnych to są specjalnie zaprojektowane tunele dla dzikich zwierząt wodnych, albo że biegnąca przez środek jakiejś wioski estakada to naturalne przejście dla zwierząt [takich jak np. pies, kot lub krowa]. Teraz musicie zdążyć napisać w terminie 7 dni (tzw. "zawitym", tzn. że jeżeli nie napiszecie w tym czasie odwołania, to umorzenie nabiera mocy prawnej) zażalenie do prokuratury wojewódzkiej na decyzję o umorzeniu dochodzenia za pośrednictwem prokuratury rejonowej. Oczywiście musicie napisać uzasadnienie odwołania - mianowicie, że np. "zgromadzony materiał potwierdza Wasze zarzuty, ale w dochodzeniu popełniono błędy formalne (takie i takie…), na skutek czego ze zgromadzonych materiałów trudno jest (jeżeli nie jest się osobą biegłą w dziedzinie ekologii i sozologii oraz prawa ochrony środowiska) dopatrzyć się przekonujących dowodów winy". Możecie również rozszerzyć dotychczasowe zarzuty, wskazując, które artykuły ustawy o ochronie przyrody, ustawy o ochronie i kształtowaniu środowiska oraz Prawa budowlanego i np. ustawy o płatnych autostradach zostały złamane przez projektanta, inwestora, wykonawcę, autora oceny oddziaływania na środowisko oraz wojewódzkiego inspektora ochrony środowiska. Mogą to być zarzuty popełnienia czynów o znamionach naruszenia:
  • art. 172 - przeszkadzania w działaniu mającemu na celu zapobieżenie niebezpieczeństwu (…) dla mienia w wielkich rozmiarach;
  • art. 231 - działanie na szkodę interesu publicznego poprzez niedopełnienie obowiązków przez funkcjonariusza publicznego;
  • art. 233 - zatajanie prawdy w zeznaniach w postępowaniu sądowym;
  • art. 239 - utrudnianie lub udaremnianie postępowania karnego, pomaganie sprawcy uniknąć odpowiedzialności karnej;
  • art. 271 - poświadczenie nieprawdy przez funkcjonariusza lub rzeczoznawcę w wystawionym dokumencie;
  • art. 272 i 273 - wyłudzenie poświadczenia nieprawdy przez wprowadzenie funkcjonariusza publicznego w błąd i używanie tak uzyskanego dokumentu;
  • art. 296 - wyrządzenie szkody majątkowej przez niedopełnienie obowiązku osoby zarządzającej majątkiem.
W przypadku Góry Św. Anny oczywiście dojdzie tu obowiązkowo art. 188: Kto na terenie objętym ochroną ze względów przyrodniczych lub krajobrazowych albo w otulinie takiego terenu, wbrew przepisom, wznosi nowy lub powiększa istniejący obiekt budowlany albo prowadzi działalność gospodarczą zagrażającą środowisku podlega grzywnie, ograniczeniu wolności albo pozbawieniu wolności do lat 2, a także art. 217: kto uderza człowieka lub w inny sposób narusza jego nietykalność cielesną (…), art. 156-160: kto bierze udział w bójce lub pobiciu, w którym naraża się człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku zdrowia. Oczywiście w tym momencie przystępujemy do szerokiego informowania prasy, radia i telewizji. Możemy również rozpocząć proces unieważniania decyzji administracyjnych podjętych z rażącym naruszeniem obowiązujących przepisów Prawa budowlanego i ochrony środowiska. Ale o tym w innym razem. HOUK!

Jerzy Czerny
Instytut "EKOTEST"
/ skr. 13
87-102 Toruń

DOWÓD NIE TYLKO Z KORKÓW

Na nowo oddanej obwodnicy Lubicz-Czerniewice w źle zaprojektowanych studzienkach autostradowych giną: wiosną - chronione płazy, latem - zające, nocą - siatka i żeliwne pokrywy od studzienek.
Zgodnie z europejskimi standardami budowy autostrad cały odcinek podtoruńskiej obwodnicy został ogrodzony specjalną 22-kilometrową siatką autostradową, mającą chronić leśne i polne zwierzęta, a także kierowców przed wbieganiem zwierząt na pasma drogi. W naszych realiach siatka została pomyślana również jako zabezpieczenie przed wchodzeniem na autostradę lub drogę ekspresową okolicznych mieszkańców i zabezpieczenie przed wchodzeniem osób nieupoważnionych na obiekty towarzyszące autostradzie, takie jak np. kolektory odprowadzające wodę z opadów.
W środkach masowego przekazu mówiono do tej pory tylko o zaletach autostrad, pomijając konieczność edukacji społeczeństwa o zasadach organizacji ruchu na autostradach i o ograniczeniach stąd wynikających (np. wchodzenia pieszych na ich teren). Przecież nie będzie możliwe właściwe funkcjonowanie autostrad bez społecznej akceptacji dla wymogów eksploatacji autostrad oraz bez dezaprobaty dla zachowań takich, jak rozcinanie, a tym bardziej kradzież siatki autostradowej - jako zachowań zagrażających bezpieczeństwu ruchu drogowego. Bo przecież drogiej i specjalnie sprowadzanej z Niemiec siatki autostradowej nie montowano tylko po to, by wykazać się jej obecnością w dniu oddania do użytku drogi ekspresowej. Tymczasem na wielu dawnych polnych i leśnych ścieżkach, które zagrodzono siatką, została ona po prostu porozcinana przez uczęszczających tamtędy okolicznych mieszkańców. No cóż, można powiedzieć, że projektanci zapomnieli o zaprojektowaniu w tym miejscu wiaduktu czy tunelu lub z góry uznali, że byłoby to zbyt kosztowne. A cóż powiedzieć o widocznych z drogi całych odcinkach, gdzie zniknęła siatka i w związku z tym na drodze można zobaczyć lub poczuć pod kołami rozjechane zające? Przecież siatka autostradowa jest tak charakterystyczna i niedostępna w powszechnej sprzedaży, że na Zachodzie nikomu nawet by nie przyszło do głowy, że… można taką siatką np. ogrodzić własny ogródek! Nasuwa się pytanie: czy budowniczowie przyszłej autostrady będą teraz na bieżąco łatać i uzupełniać brakujące odcinki siatki, czekając aż "nasyci się lokalne zapotrzebowanie na nią" czy też może wynajmą agencję do ochrony 22 km publicznego mienia? W przeciwnym razie - czyż nie można odnieść do budowniczych toruńskiej obwodnicy biblijnych słów: budowniczowie, którzy przystępując do budowy wieży nie policzą, czy starczy im środków na jej ukończenie, staną się tylko pośmiewiskiem u ludzi?!
Przecież - zgodnie z Prawem budowlanym i kodeksem cywilnym - utrzymanie wymaganego przepisami o bezpieczeństwie ruchu drogowego stanu oddanej do użytku drogi jest obowiązkiem osób odpowiedzialnych za budowę i eksploatację autostrady. Według tej samej zasady, odpowiedzialność ponosi właściciel posesji, przy której z powodu oblodzenia chodnika przechodzień złamał nogę. Natomiast jeżeli uznamy, że utrzymanie zakładanego stanu jest zbyt kosztowne lub w ogóle "w polskich realiach" niemożliwe, to czyż nie oznacza to, że wybudowanie 22 km ogrodzenia było po prostu niepotrzebnym wyrzuceniem w błoto pieniędzy podatników? Co powiedzieć o wiarygodności wymaganej prawem oceny oddziaływania na środowisko inwestycji, jeżeli ogrodzona na całym odcinku obwodnica i autostrada nie mająca żadnych tuneli dla dzikich zwierząt (zapewnienia o istnieniu tuneli dla żab w kwietniowych wypowiedziach prasowych Dyrektora ABiEA są według mnie dezinformacją, bo są to tylko kręgi betonowe na istniejących ciekach, bez barier architektonicznych zapobiegających wejściu żab na autostradę), stworzyła cała zamkniętą enklawę zwierząt i roślinności u ujścia Drwęcy pomiędzy Wisłą i Rubinkowem? A co powiedzieć o fakcie, że mimo nieodpłatności obwodnicy mało kierowców z niej korzysta, a przy wjeździe na toruński most drogowy nadal są długie i częste korki, mimo że tak uparcie twierdzono, że obwodnica całkowicie rozwiąże ten problem?
Czyż nie potwierdza się więc to, co już od dawna mówią ekolodzy, że - budowa toruńskiego odcinka przyszłej autostrady A-1 pełna jest nonsensów prawnych, ekonomicznych i ekologicznych?

Jerzy Czerny
Towarzystwo Ekologicznego Transportu
/ skr. 13
87-102 Toruń
Toruń, 15.7.98



niedziela, 3 sierpnia 2014

http://www.zb.eco.pl/bzb/37/rekomend.htm



RECENZJA KSIĄŻKI LEŚNIKA OLGA BUDZYŃSKIEGO "DYLEMATY EKOLOGIZACJI GMIN WIEJSKICH"    C  Jerzy Czerny  1998 r.

Motto: Nie można kochać i w pełni szanować dzikiej przyrody, ani podejmować sprzyjających jej działań, jeżeli jej się nie zna, nie rozumie i nie ma się z nią stałego kontaktu; a tak jest, gdy mieszkamy w dużym mieście niezależnie od tego, czy sami siebie będziemy uważać za działacza ruchów pro-ekologicznych czy uczonego zajmującego się ekologią akademicką.
Są słowa "klucze" i słowa "wytrychy". Właśnie na takie dwa różne sposoby używa się słowa "ekologia", które obecnie w Polsce jest niewątpliwie jednym z najbardziej nadużywanych słów i pojęć. Klucz to narzędzie gospodarza, który chroni i rozwija w sposób odpowiedzialny i pełen troski to, co zostało mu powierzone. Wytrych to narzędzie bezprawnej uzurpacji. Sposób przywłaszczenia sobie tytułu do bycia jedynym ekspertem i specjalistą, uprawnionym do kompetentnego wypowiadania się w danej dziedzinie lub bycia nowym prorokiem, który zamierza uzdrowić świat.
Gospodarz działa w pełnym świetle dziennym dnia i nie musi ukrywać, kim jest, co, jak i dlaczego robi, na jakiej podstawie, z zastosowaniem jakich narzędzi, jakie są jego intencje, dlaczego o tym właśnie mówi czy pisze. Włamywacz działa po ciemku, choć po dokonaniu zawłaszczenia przedstawia się jako "książę iluminat jasności" oraz dobroczyńca ludzkości. Włamywacz pierwszy najgłośniej krzyczy: "łapać złodzieja!" Ale uzurpator manipulator i propagandzista nic nie mówi, skąd przychodzi, dlaczego, i jakie są jego właśnie zamiary i intencje. Robi natomiast dużo krzyku frazesów i chwytów demagogicznych, za którym łatwo, jak za zasłoną dymną jest mu się samemu ukryć.
Gdy się nie nazywa rzeczy po imieniu i nie wnika w głąb istoty rzeczy, można bez problemu i bardzo długo, jeżeli ma się tylko trochę biegłości w piórze, dowolnie ślizgać po każdym temacie i problemie, jak po zamarzniętej tafli jeziora. Ale ślizgający się dla rozrywki lub profesjonalnego wyczynu, nie jest w stanie sięgnąć swą percepcją głębiej, niż sama powierzchnia lodu, gdzie właśnie być może obumierają ryby, którym gruby lód i "ręką ludzką" wpuszczone do wody ścieki odebrały tlen niezbędny do życia. Zresztą zauważyć problem, nawet natychmiast, gdy się on pojawi, to nie znaczy jeszcze umieć, chcieć i móc przedsięwziąć odpowiednie i odpowiedzialne działania.
"Dylematy ekologizacji gmin..." to książka w szczególny sposób wyjątkowa. Oleg Budzyński niczego sobie nie uzurpuje i nie żąda, byśmy zgadzali się we wszystkim z jego poglądami. To, o czym pisze, nie jest czczym teoretyzowaniem, ale jest osadzone aż do bólu i sarkazmu w realiach Polski lat 1989 - 94, widzianych nie z perspektywy miasta stołecznego, lecz realiów wiejskich i gminnych.
Nazywanie rzeczy po imieniu zawsze zaczyna się od precyzowania tez, definiowania pojęć, zakresu ich stosowania oraz wskazania, które z podawanych twierdzeń uznaje się a priori za podstawowe i nie wymagające udowadniania (czyli od aksjologii i aksjomatyki). Tak też zaczyna Oleg Budzyński, wprowadzając nawet na swój własny użytek swoiście rozumiany termin "barbaryzacji" - przenoszenia technik i narzędzi z innych dziedzin, w tym zarówno tych prostych i od dawna znanych, jak i najnowszych, technicznie wyrafinowanych, do osiągania celów ekologizacyjnych. Autor wprowadza również dwa pojęcia z teorii skutecznego dowodzenia: strategia i taktyka.
Taki rzetelny punkt wyjścia to duża zaleta książki. To właśnie dlatego słowo "ekologia" w polskich środkach masowego przekazu oraz życiu gospodarczym i społecznym jest używane zgodnie z modą lub własnym czy grupowym interesem i bez precyzowania, co tak naprawdę i w sposób ścisły ono oznacza. To właśnie dlatego wcale nie rażą powszechne nonsensy typu "Ekologiczna pralnia chemiczna", "ekologiczne opakowania jednorazowe" (z samowolnie skopiowanym niemieckim znakiem zastrzeżonym dla produktów objętych systemem recyklingu GRUNE PUNKT, bez zrozumienia co on naprawdę oznacza, w jakim celu i pod jakimi warunkami formalnymi i finansowymi może być umieszczany na opakowaniach), czy nawet samo określenie "farby ekologiczne", "produkt ekologiczny" (np. po niemiecku brzmi to ściśle i właściwie: Umweltferundliche Produkten), "ruchy ekologiczne" (po niemiecku DIE GRUNEN), czy wypowiedzi typu: "Naszym zdaniem (Agencji Budowy i Eksploatacji Autostrad) autostrady to najbardziej ekologiczne drogi, jakie kiedykolwiek budowano na lądzie" ("bo mają siatki, pozostałe nie" - wywiad z dyrektorem toruńskiego oddziału ABiEA Bernardem Kwiatkowskim "Ekologia bez terroryzmu", Nowości 9.9.1998). Wystarczyłoby przecież podstawić definicję: "ekologia - dziedzina biologii badająca wzajemne stosunki między organizmami a otaczającym je środowiskiem", by objawiła się nonsensowność tych określeń. Uważam, że np. na pytanie dziennikarza: "Przeciwko czemu tym razem protestują ekolodzy?" należałoby odpowiedzieć, że "nie protestują, tylko swoją akcją zwracają uwagę opinii publicznej", oraz nie "ekolodzy", tylko "przedstawiciele ruchów pro-ekologicznych". Niestety, wydaje mi się, że wielu działaczom ruchów pro-ekologicznych, zwłaszcza młodym, bardzo pochlebiają takie określenia: "my jako ekolodzy...", "ekolodzy powiedzieli to i to...", "ekolodzy zrobili to i tamto...", i sami bardzo się w nich lubują, a używanie określenia "zieloni" mogłoby być może komuś zabrzmieć aluzyjnie, np.: "zieloni w danej dziedzinie czy w temacie". A przecież ekologia to specjalność naukowa wymagająca bardzo szerokiej interdyscyplinarnej wiedzy i dużej odpowiedzialności, podobnie jak specjalizacja chirurga w medycynie, gdzie najpierw zostaje się lekarzem ogólnym, a potem robi się specjalizację. Czy nie przeraziłoby nas, gdybyśmy nagle usłyszeli, że oto w jakiejś szkole podstawowej powstało "koło młodych chirurgów"? Albo gdybyśmy usłyszeli w jakiejś reklamie, że "firma x właśnie wprowadziła na rynek po bardzo przystępnych cenach komplety narzędzi chirurgicznych? "A przecież to właśnie od wiedzy, etyki i opinii wydanej np. przez ekspertów z listy Ministerstwa Ochrony Środowiska, oceniającej oddziaływanie inwestycji na środowisko, będzie zależeć na długie lata życie i zdrowie przyrody i nas wszystkich.
Książka "Dylematy ekologizacji..." może nie tylko poruszyć, ale i dotknąć do żywego i oburzyć. Dotknięci jej treścią, tezami i wnioskami mogą się poczuć zarówno naukowcy, urzędnicy ochrony środowiska i gmin, ale także działacze ruchów ekologicznych. Obu tym środowiskom bowiem zarzuca autor - i chyba nie bez racji - że większość z jego przedstawicieli "w życiu nie posadziła i nie pielęgnowała żadnego drzewa (poza organizowanymi spektakularnymi imprezami tego typu), a wypowiadają się, jak najlepiej należy je sadzić na wsi". Ludzie nauki i administracji mówią bowiem w duchu "monopolu profesjonalno-naukowego", działacze ruchów ekologicznych zaś w myśl "postulatów i pobożnych życzeń". Oleg Budzyński nie chce stać na pozycji żadnego z nich.
Autor zaczyna książkę od pytania: "Co w praktyce leśnej, rolniczej i zarządzania gminą ma oznaczać postulat ekologizacji?" I odpowiada, że w ekologizacji działań ludzkich nie chodzi o to... "żeby ich zaniechać, bo wtedy będzie najbardziej naturalnie, czyli jak w przyrodzie, zanim człowiek zaczął w nią ingerować". Według autora w epoce powszechnego oddziaływania kwaśnych deszczy, rozprzestrzeniania się zanieczyszczeń powietrza, powiększania dziury ozonowej, zauważalnych i rejestrowalnych globalnych zmian klimatycznych, zanikania bioróżnorodności i dzień po dniu, hektar za hektarem odbieraniu zwierzętom ich siedlisk, takie podejście jest hipokryzją. Bo czyż nie jest hipokryzją naukowa zabawa w "wycinanie piłkami ręcznymi fragmentu pnia" upadłego na ścieżkę, którą dochodzą do swych stanowisk badawczych naukowcy w Puszczy Białowieskiej, nie przyznając jednocześnie, że cała Puszcza to rejon, w którym przypada największa w kraju liczba naukowców na km2, żyjących z prowadzonych tam badań? Bo czyż gdyby nie 12 ocalałych swego czasu w Zoo żubrów, ten gatunek należałby już do zaginionych? A dlaczego na widoczne w wielu wiekowych dębach w puszczy zabliźnienia po barciach nie patrzymy również jako niewątpliwy element "światowego dziedzictwa" nie zaś na jako przykład ówczesnego barbarzyństwa i cywilizacyjnego dewastowania przyrody? Nie chodzi więc chyba o to by mówić że coś jest "ekologiczne - bo bez ingerencji człowieka", gdyż nie ma już w dzisiejszej przyrodzie niemal niczego nie dotkniętego w jakiś tam sposób działalnością człowieka, ale o to by "ekologizacyjne działania człowieka służyły w świadomy sposób wzrostowi bioróżnorodności przyrody". Czyż bociany ze szczególnym upodobaniem nie zakładają gniazd na "antropogenicznych" słupach energetycznych, dachach domów czy nawet kominach (wybitnie nieekologicznych) elektrociepłowni?! Czyż psychologiczna bariera, stojąca na przeszkodzie podejmowania "działań konstruktywno-aktywnej ekologii", zamiast "bierno-ochraniarskiej", nie tkwi tylko "w naszych umysłach", czyli w myśleniu "antropomorficznym" o potrzebach zwierząt? One same myślą i działają w kategoriach "przeżycia", czyli zajmowania siedlisk, rozmnażania się i rozprzestrzeniania, gdy tylko pojawią się do tego warunki! Czyż człowiek nie może świadomie stwarzać im takich warunków w sposób łatwy, szybki i skuteczny, jaki nigdy sam z siebie nie wystąpiłby w przyrodzie np. rozwieszając masowo budki lęgowe, rozkładając "sztuczny puch do wicia gniazd", rozsiewając rośliny miodo- i nektarodajne itd. Dlaczego więc nie robimy tego, skoro moglibyśmy i z pewnością powinniśmy?!
Czyż problem nie leży wyłącznie w szufladkującej świat własną miarą stereotypowości naszego myślenia? Czyż to nie pewne stereotypy ludzkiego myślenia przejawiają się w poglądach zarówno naukowców jak i działaczy ruchów proekologicznych? Ci pierwsi mówią: "chrońmy, a nie ingerujmy, bo to już nie będzie naturalne", a czyż sami nie należą do grona "chłodno myślących" intelektualistów, pragnących maksymalnej swobody dla własnych poglądów? Ci drudzy mówią: "wypuścić natychmiast wszystkie zwierzęta z Zoo i wszystkie orki z oceanariów, bo czy my byśmy się dobrze czuli w więzieniu za kratkami"? Czyż nie dlatego, że należą do współczujących "dobroduchów" chcących ulżyć światu i cierpieniom własnego życia w niemożności dostosowania się do powszechnego konsumpcjonizmu dominującego w społeczeństwie kultury masowej? Czy w pewnym sensie nie są to tylko dwa skrajne przypadki tego samego: "myślenia o zwierzętach poprzez wyobrażanie sobie, co byśmy chcieli lub czuli, gdybyśmy znaleźli się na miejscu zwierząt, nie zaś czego rzeczywiście potrzebują zwierzęta jako zwierzęta!"
Drugie niezwykle cenne spostrzeżenie autora "Dylematów ekologizacji..." to fakt, że zarówno rolnicy, leśnicy jak i myśliwi czy wędkarze, jako grupy zorganizowane i na co dzień mające do czynienia z gospodarka rolną, leśną czy łowiecką, mogłyby być sprzymierzeńcami działań ekologizacyjnych i podnoszenia wciąż przerażająco niskiej w naszym kraju społecznej świadomości ekologicznej (można by do nich dołączyć jeszcze: nauczycieli, księży i... policjantów) pod warunkiem jednak, że te grupy społeczne nie będą postrzegane przez utopijnych i radykalnych przedstawicieli ruchów pro-ekologicznych jako główni winowajcy "mordowania zwierząt oraz wycinania drzew w lasach z których większość powinna zostać Parkami Narodowymi lub rezerwatach przyrody".
Trudno się nie zgodzić, że powinniśmy chronić to co jeszcze pozostało z dzikiej przyrody ale droga do tego wiedzie tylko przez zmianę świadomości społecznej tak, aby to obywatele uznali, że za tworzeniem rezerwatów przemawia faktyczny interes społeczny. Interes ten musi być przekładalny również na korzyści społeczne tak, aby nie tracili na tym sami ludzie "zamykani w granicach rezerwatu" ani gminy do których za prowadzenie gospodarki leśnej na ich terenie wpływają podatki, czyli tracą na każdym powstałym rezerwacie. Podobny jest mechanizm wytyczania tras autostrady właśnie przez tereny lasów państwowych czy nawet rezerwaty jak to miało miejsce na "Górze Świętej Anny". Błąd tkwi w założeniach samej ustawy o autostradach, która na skarb państwa nakłada obowiązek wykupu terenów pod autostradę, a skoro tak, to po co szukać pieniędzy w budżecie jak można przekazać będące własnością skarbu państwa? To nie leśnicy są winni tylko błędne mechanizmy prawne. To leśników w pierwszej kolejności oburzają i dotykają te mechanizmy i mogą oni więc łatwo zostać mocnymi sprzymierzeńcami ruchów proekologicznych. Wszystkie tezy głoszone przez autora znajdują mocne poparcie w prowadzonych przez niego działaniach ekologizacyjnych w jego Szkółce Zadrzewieniowej (Wielkie Pułkowo na trasie Toruń - Brodnica. Naprawdę warto się tam kiedyś przy okazji wybrać!). Po dziesięciu latach jego działania w kierunku wprowadzania i rozszerzania wokół użytków ekologicznych, są widoczne w znacznym promieniu od jego szkółki zarówno w przyrodzie (jako argument w ewentualnej dyskusji z naukowcami) jak i w wymiarze społecznym (nie do podważenia argumenty w dyskusji z działaczami ruchów proekologicznych). Ornitolog, który nieopatrznie zapędziłby się w ten rejon, a nie byłby zorientowany w działaniach, jakie inicjuje w środowisku Oleg Budzyński, i próbowałby rozpoznawać gatunki ptaków gnieżdżące się w poszczególnych gniazdach na podstawie ich konstrukcji i użytego przez ptaki materiału, oniemiałby ze zdziwienia, znajdując jako dominujący nie występujący w przyrodzie krzykliwo niebieski puch z włókien sztucznych. Włókna te wszędzie wkoło Oleg celowo rozkłada, by ułatwić i umilić ptasim młodym parom "pożycie godowe", tak że mogą one odbyć 2 a nawet 3 lub 4, a nie 1 lęg w normalnym dla danego gatunku okresie lęgowym. W rezultacie w swojej szkółce, która z lotu ptaka wygląda jak zdecydowanie nie naturalna i antropogeniczna mozaika pasów roślinności, Oleg uzyskuje liczebność i różnorodność gatunkową na km2 przekraczającą nawet do 4 razy tę występującą w najbardziej cennych przyrodniczo rezerwatach ścisłych! Podobnie jest w szkółce z cennymi owadami, którym nie tylko zakłada specjalne budki z poukładanymi w stosy trzcinowymi rurkami lub deszczułki z ponawiercanymi otworami do zakładania gniazd np. przez samotne osy. A tuż obok wysiewa grządki np. roślin baldaszkowatych, które również, pozbawione konkurencji innych roślin, wyjątkowo bujnie kwitną. Oleg tak zaplanował grządki, że gdy tylko jeden gatunek przekwita, tuż obok zaczyna kwitnąć następny. Owady wcale nie muszą więc ani wyszukiwać poszczególnych skupisk kwitnących roślin, ani latać na duże odległości - wszystko mają podane jak na dłoni; pozostaje im tylko kopulować, składać jaja i dokarmiać larwy.
Gdy Oleg Budzyński objął kierowanie szkółką, okoliczni rolnicy patrzyli na jego nowatorskie działania ze zdziwieniem i nieufnością: "a ten co tu wymyśla?" Obecnie w szkółce wciąż są jakieś zabiegi pielęgnacyjne i "dla miejscowych" zawsze parę groszy, które tu można zarobić. Sami więc zauważyli, że nie jest wcale takie głupie to, co on tam wprowadza. Każdy wie, że w szkółce wystarczy tylko przejść wzdłuż rzędu drzew i można kosz grzybów nazbierać, rower zawsze można w dowolnym miejscu o drzewo oprzeć czy w cieniu usiąść. Za szpalerami śliw nie ma wiatru i erozji ziemi. Gałęzi na opał zawsze jest pod dostatkiem. I tak powoli początkowo sceptycznie nastawieni rolnicy, bez namawiania, przekonywania ich na siłę i akcji propagandowych, wokół wprowadzili zadrzewienia śródpolne i zrozumieli, że to daje korzyści, a nie - jak się im wcześniej wydawało "że tylko zacienia zboże" czy "ziemię wyjaławia" i "traktorem trudniej orać".
Zajmując się prowadzeniem szkółki i wcielaniem w życie idei ekologizacji i użytków ekologicznych Oleg Budzyński nie ma czasu ani ochoty zajmować się ścisłym i metodycznym liczeniem sztuk i gatunków, a tym bardziej podejmować polemiki naukowe. Mówi i pisze, że woli traktować powstałe w wyniku jego działań nowe układy ekologiczne jak swoistą "czarną skrzynkę". Dla niego istotne jest, by uzyskany efekt był pod względem bioróżnorodności korzystny ilościowo i jakościowo, a nie "jak" "dlaczego właśnie tak" i "w jakim stopniu". Ocenę uzyskanych efektów i ewentualne rozpoczęcie badań na ten temat zostawia naukowcom akademikom, którzy jak dotąd omijają jego enklawę.
Gorąco polecam uważną lekturę tej książki, a jeszcze bardziej własną refleksję nad przedstawionymi w niej tezami oraz wnioskami praktycznymi, jakie mogą z niej wysnuć szczególnie "ekolodzy oraz biolodzy akademiccy" i "działacze ruchów pro-ekologicznych".
Jerzy Czerny
Toruń 12.9.1998

foto 22foto 23foto 24
Kto wie, jakie jeszcze rasy kur możemy znaleźć na wiejskich podwórkach.



Dylematy ekologizacji gmin wiejskich. Taktyka ekorozwoju gminy